wtorek, 24 czerwca 2014

13. Poniedziałek i wtorek.

Poniedziałek:
6:50 - parówka - 125 kcal, kromka chleba - 64 kcal
11:00 - mleczny start - 238 kcal
14:00 - 2 wafle ryżowe - 70 kcal
16:30 - zupa kalafiorowa - 150 kcal
18:00 - parówka - 125 kcal, kromka chleba - 64 kcal
Razem: 857 / 900 kcal
Ćwiczenia: Mel B - brzuch, ABS, ramiona, plecy, Tiffany - boczki

Wtorek:
6:50 - parówka - 125 kcal, kromka chleba - 64 kcal
11:00 - krakersy - 160 kcal
13:00 - 3 wafle ryżowe - 105 kcal
17:00 - ziemniaki - 184 kcal, mięso - 150 kcal
19:00 - 2 parówki - 250 kcal, 2 kromki chleba - 128 kcal
Razem: 1166 / 800 kcal
Ćwiczenia: pół godziny marszobiegu

Nie będę już więcej jadła parówek, nawet jeżeli je uwielbiam. Bez sensu podwyższają mój bilans kalorii. Są niezdrowe, a do tego jem je z chlebem, co też nie sprzyja pięknej sylwetce. Wiem, że mogło być lepiej, ale teraz już tak będzie :)

Opłaciłam dzisiaj bilety lotnicze do Hiszpanii, lecę za równo dwa miesiące i muszę do tego czasu mieć idealne ciało!


niedziela, 22 czerwca 2014

12. Niedziela.

Postanowiłam, że napiszę dopiero, gdy zaliczę jakiś dobry dzień. Dzisiaj było 999 kcal, a więc jestem :)

Nie chcę rozpisywać się na temat ostatnich dni, bo nie widzę takiej potrzeby. Czasu już nie cofnę i nie ma sensu się samobiczować i zamartwiać. Najważniejsze, że już się podniosłam i będę walczyć!

Od jutra zaczynam HSGD. Do wakacji brakuje mi już tylko oddanie jednego projektu, a czas który dotychczas poświęcałam na naukę teraz przeznaczę na ćwiczenia. Dużo ćwiczeń! Zmierzę się jutro, a później dopiero po 30 dniach, a więc mam nadzieję na duże zmiany na lepsze :)

Trzymajcie się kruszyny!


czwartek, 19 czerwca 2014

11. Wtorek i środa.

Ostatnie dwa dni były okropne pod względem diety. We wtorek jakoś się trzymałam i myślałam, że odrobina "szaleństwa" w jedzeniu nie zaszkodzi, ale na środę nie mam żadnego wytłumaczenia. To mój wielki problem, że gdy tylko trochę odpuszczę to od razu leci lawina i bardzo trudno mi się po wszystkim pozbierać. Muszę zaznaczyć dzisiejszy dzień na zielono. Co będzie trudne, bo po świątecznym obiedzie bilans już wynosi jakieś 850 kcal..

Najgorsze jest to, że mam beznadziejny nastrój. Jestem zdołowana porażką i nudzi mi się. I w dodatku to ten rodzaj nudy, podczas którego osoba wie, że powinna robić coś mało przyjemnego (w moim przypadku uczyć się), ale nie może się zmusić i w rezultacie nie robi nic.

Mój plan na dzisiaj jest taki:
1) dokończyć notkę
2) zobaczyć co u Was
3) zmusić się do nauki
4) kino z chłopakiem i rodzeństwem
5) bieganie
6) już nic dzisiaj nie jeść!

Trzymajcie za mnie kciuki! :)





poniedziałek, 16 czerwca 2014

10. Niedziela i poniedziałek.

Niedziela
7:30 - serek wiejski - 161 kcal, cappuccino - 21 kcal
13:00 - cannelloni - 400 kcal, kawałek tortu - 250 kcal
18:00 - galaretka - 100 kcal
20:00 - rożek waniliowy - 177 kcal
Razem: 1109 kcal
Ćwiczenia: jazda na rowerze

Tak właśnie kończą się wieczory u chłopaka, gdy jego mama jest nadmiernie opiekuńcza i przynosi lody. Mój tata miał urodziny, a więc pozwoliłam sobie zjeść kawałek tortu. Gdy mój robił sobie tosty na kolacje to dłubałam galaretkę i już myślałam, że jest wspaniale, ale jego mama wróciła od koleżanki i przyniosła nam lody. Nie mogłam odmówić. Wiem, że tak się mówi i nie zawsze jest to prawdą, ale byłoby niegrzecznie odmówić, gdy podawała mi już rozpakowanego rożka, a w dodatku wtedy mój chłopak zaczął by mnie bronić i generalnie zrobiłoby się większe zamieszanie niż było tego warte. Pocieszam się, że sporo jeździłam na rowerze, a nie robiłam tego chyba od 5 lat i mam nadzieję, że spaliłam trochę kalorii :)

Poniedziałek
6:50 - płatki i owsianka z mlekiem - 200 kcal, cappuccino - 21 kcal
11:00 - krakersy - 134 kcal
17:00 - zupa - 150 kcal, 2 kromki chleba - 128 kcal, tort - 250 kcal, cappuccino - 21 kcal
Razem: 904 kcal
Ćwiczenia: pół godziny marszobiegu

Zaczęłam drugi tydzień mojego planu biegania i dzisiaj już biegłam przez 10 min i maszerowałam przez 20. Może nie wydaje się to dużo, ale dla osoby, która dotychczas nie miała zbyt dużo do czynienia z tą formą ruchu to nie mało :) Szło (a raczej biegło) mi się nawet dobrze. Tylko następnym razem będę musiała odczekać więcej niż godzinę po jedzeniu, bo cały czas czułam je w sobie i kolka mnie łapała..

Po prawej stronie zaktualizowałam moje wymiary. Niestety waga mi się zepsuła. Wczoraj pokazywała wyniki od 57 do 62 kg, a więc jest do niczego. 26 lipca mam urodziny i po nich kupię sobie dokładną, ładną elektroniczną wagę. Mam jeszcze jedną motywację do schudnięcia. Chcę zobaczyć na nowej wadze jak najmniej! A wracając do moich wymiarów: tak, mam poczucie zmarnowanego czasu.

Trzymajcie się kruszyny!




sobota, 14 czerwca 2014

9. Piątek i sobota.

Piątek:
6:50 - płatki i owsianka z mlekiem - 200 kcal, cappuccino - 21 kcal
11:15 - serek wiejski - 161 kcal
17:00 - 2 naleśniki z dżemem - 438 kcal, trochę chipsów duszków - 100 kcal
Razem: 920 kcal
Ćwiczenia: Mel B - ABS, Tiffany - boczki

Sobota:
7:00 - naleśnik z dżemem - 219 kcal, cappuccino - 21 kcal
11:00 - kanapka mleczny start - 160 kcal
14:00 - ziemniaki - 184 kcal, mielone - 200 kcal, cappuccino - 21 kcal, truskawki - 20 kcal
18:00 - kawałek ciasta - 150 kcal
Razem: 975 kcal
Ćwiczenia: pół godziny marszobiegu

W sumie to chyba bardzo rozsądnie zjeść kawałek ciasta w ramach limitu kalorii niż później rzucić się na całą blaszkę, ale mam tak ogromne wyrzuty sumienia, że sobie nie wyobrażacie! A najgorsze, że jutro urodziny taty i będzie tort. Boję się być zmuszoną do zjedzenia kawałka, ale chyba jeszcze bardziej boję się, że stracę nad sobą kontrolę i zjem bez żadnego przymusu.

Wczoraj chłopak, a dzisiaj koleżanka ze szkoły powiedzieli, że bardzo schudłam. To takie motywujące! A jeszcze bardziej motywuje mnie to, że gdy powiedziałam o tym mamie to ona powiedziała, że chcieli być zwyczajnie mili. Cóż.. Zobaczymy! Motywują mnie też słowa "ty cały czas jesz!", gdy podjadałam sobie truskawki. Jeszcze schudnę tak bardzo i będę tak szczupła, że nie można będzie nie zauważyć różnicy!

czwartek, 12 czerwca 2014

8. Czwartek

6:50 - owsianka i płatki z mlekiem - 200 kcal, cappuccino - 30 kcal
10:00 - krówka - 40 kcal
11:00 - serek wiejski - 161 kcal
17:00 - ziemniaki - 200 kcal, fasolka szparagowa - 50 kcal, bułka mleczna (tak to się nazywa?) - 139 kcal
Razem: 820 kcal

Dzisiaj nawet jakoś to wygląda i wreszcie jestem z siebie zadowolona :) Do tego uprawiałam swój marszobieg przez planowane i zalecane pół godziny, a więc to był naprawdę dobry dzień!

Założyłam sobie segregator dotyczący diety, w którym będę wypisywać wszystko co zjadłam, ile ćwiczyłam i takie tam inne przez 73 dni (czyli do mojego wyjazdu na wakacje). Wiem, to trochę dziecinne, ale uwielbiam wszelkiego rodzaju zeszyciki, notesy, segregatory, kolorowe długopisy, zakreślacze, karteczki samoprzylepne... To wszystko jest takie fajne i daje mi poczucie względnej kontroli :)

Kończę pisać, zobaczę co u Was, przygotuję sobie wszystko na jutro i lecę się uczyć. W sobotę mam dwa egzaminy, a z nauką to jestem bardzo daleko w tyle. Cholera! Właśnie sobie uświadomiłam, że to już za dwa dni!

Trzymajcie się :)



wtorek, 10 czerwca 2014

7.

Mam straszny mętlik w głowie. Przez ostatnie dni chciałam chyba podświadomie jeść jak wszyscy, normalnie. Nie wychodziło mi to, bo ja nie wiem jak to jest jeść normalnie. Nie znam żadnych norm. Przez całe życie jadłam za dużo, a później na zmianę jadłam albo malutko albo ogromnie dużo (jakby na zapas).

Moją jedyną opcją jest chyba jeść mało (do 1000 kcal) i tego z całych sił się trzymać, bardzo pilnować. Inaczej na pewno nie schudnę, a pogoda mi mówi, że to już zdecydowanie najwyższy czas.

Pod koniec sierpnia wyjeżdżam do Hiszpanii i te wakacje muszą być absolutnie piękne i wyjątkowe! Nie będę wstydzić się swojego ciała w bikini! Mam jeszcze trochę czasu i wypracuję sobie płaski brzuch :)

Dzisiaj zaczynam mój 10 tygodniowy program biegania (możecie go znaleźć TU). Jakiś czas temu już go zaczęłam, ale niestety musiałam przerwać z powodu braku czasu, ale już do niego wracam :) Czekam na 20, żeby było choć trochę chłodniej, ubieram buty do biegania i lecę :)

Trzymajcie się kruszyny!


sobota, 7 czerwca 2014

6. Piątek i sobota.

Piątek: ok. 1500 kcal

Tak się kończy dzień, w którym koleżanka z pracy i brat mają urodziny, a rodzice rocznicę ślubu. Wszędzie mnóstwo mojego największego uzależnienia, czyli słodyczy, a mianowicie różnych ciast i tortów. Na obiad była pizza, a rodzeństwo radośnie chrupało chipsy.. Starałam się, ale jak widać za mało i suma kalorii jest jaka jest.

Sobota: 857 kcal

Dzisiaj było już o wiele lepiej. Byłam w szkole, a więc miałam coś, co zdecydowanie odciągnęło moje myśli od jedzenia. I muszę Wam powiedzieć, że odniosłam mały sukces, bo zamiast w przerwie iść z koleżankami do KFC wybrałyśmy naleśnikarnie. Więc na obiad, zamiast frytek i twisterów, zjadłam żytniego naleśnika ze szpinakiem :) O wiele lepsza wersja!

Jutro znów szkoła, ale tym razem zaopatrzę się w dwie ciemne bułki, serek wiejski i kanapkę (batonik?) 'mleczny start'. W końcu będę tam cały dzień, a po powrocie do domu nie mam zamiaru już niczego jeść. Nie mam zamiaru też niczego jeść na mieście (tym razem na pewno byłby to fast food), co będzie korzystne nie tylko dla mojej figury, ale także portfela :)

Mam nadzieję, że weekend mija Wam wspaniale i proszę o trzymanie kciuków za moje jutrzejsze cztery zaliczenia :)

Pa kruszyny!

czwartek, 5 czerwca 2014

5. Czwartek

6:50 - mleczny start - 231 kcal, cappuccino - 30 kcal
11:00 - jogurt - 97 kcal
13:00 - 3 wafle ryżowe - 105 kcal
17:00 - zupa jarzynowa - 150 kcal, 3 kromki chleba - 192 kcal, cappuccino - 30 kcal, kinder bueno - 222 kcal
Razem: 1057 kcal

Tak, bo dzień bez słodyczy to dzień stracony..

Gdy zaczęłam pisać tą notkę to chciałam pożalić się jak strasznie samotna się czuję. Jeszcze pół roku temu, zanim zaczęłam chodzić ze swoim chłopakiem, głęboko wierzyłam, że związek na zawsze uchroni mnie przed samotnością. I wiecie co? To strasznie mija się z prawdą. Pomimo, że on jest wspaniały, bardzo często czuję się źle. Mieszkamy jakieś 10 km od siebie, a widujemy się dwa razy w tygodniu, bo on zawsze ma jakiś tenis, jakiegoś grilla u sąsiada, ktoś tam gra bardzo ważny mecz i musi oglądać, zawozi kogoś gdzieś tam... Wiem, że on nie robi tego mi na złość i że zależy mu na mnie, ale bardzo często czuję się zwyczajnie najmniej ważna w tym wszystkim. Tak jakbym była jakąś najmniej atrakcyjną alternatywą na spędzenie czasu, gdy akurat nie ma nic ciekawszego do robienia.

Ale gdy pisałam bilans to pomyślałam "hej, głowa do góry. Może to właśnie ten czas, w którym powinnaś nie leżeć sama na łóżku i płakać, tylko ćwiczyć, nie jeść, uczyć się?!". I tak właśnie zrobię. Będę się samorealizować i przestanę być "nudną ciotką", która tylko siedzi sama w domu i wkurza się na tych, którzy mają zainteresowania, którym poświęcają czas!

Tak więc, za chwilę robię Skalpel :)


środa, 4 czerwca 2014

4. Środa.

6:20 - mleczny start - 231 kcal, cappuccino - 30 kcal
11:40 - bułka - 170 kcal, ser - 49 kcal, wędlina - 10 kcal
17:00 - ryż - 180 kcal, gulasz - 150 kcal, murzynek - 150 kcal
Razem: 970 kcal

Pewnie byłoby o wiele więcej, ale dzisiaj miałam wyjątkowo dużo do zrobienia w pracy i zwyczajnie nie miałam czasu nawet na myślenie o jedzeniu, co jest wspaniałą wiadomością! Uwielbiam takie pracowite dni! Oczywiście, gdy przychodzę do domu jestem ledwo żywa, ale czuję ogromną satysfakcję i wiem, że dałam z siebie sto procent. A poza tym czas tak szybko płynie, ani się obejrzę, a już zostają tylko dwie godziny do końca ;)

A po powrocie do domu to już pozwoliłam sobie na kawałek ciasta, które mama zrobiła, chociaż może nie powinnam. I tak wyrzuciłam połowę obiadu, chociaż to chyba źle, bo nie powinno się wyrzucać jedzenia. Ale moja mama zdecydowanie przecenia moje siły, jeśli chodzi o jedzenie. Kiedy skończyłam czuć głód, skończyłam jeść i tyle :)

Chciałam napisać, że dzisiaj znów nie ćwiczyłam, bo nie zdążyłam, ale.. Spojrzałam na zegar i dam radę :) Za chwilkę sprawdzę co u Was, poćwiczę nogi i brzuch Mel B i boczki Tiffany, pójdę się wykąpać, pouczę metodyki i spać. Pomimo, że miałam dzisiaj ciężki dzień (praca, spotkanie z chłopakiem, dwie godziny nauki angielskiego) mam jeszcze mnóstwo energii (i to takiej pozytywnej, ale nie jak ostatnio :p) i chcę, żeby tak było zawsze!

Trzymajcie się kruszyny!


edit: Już po ćwiczeniach - czuję się mega dobrze! :D

wtorek, 3 czerwca 2014

3. Poniedziałek i wtorek.

Wymiary z wczoraj:
waga: 57 kg (-1 kg)
biust: 86 cm (-1 cm)
talia: 64 cm (-1 cm)
brzuch: 78 cm (-1 cm)
biodra: 93 cm (bez zmian)

Wczoraj: 1578 kcal
Dzisiaj: 1370 kcal

Głupio w trzecim poście na blogu pisać "hej, niestety ostatnie dwa dni były do kitu", ale trochę tak było. A to wszystko przez zbliżający się okres (co bynajmniej mnie nie usprawiedliwia, bo silna wola zawsze jest silna, a nie tylko wtedy, gdy jest łatwo, miło i przyjemnie). Przez ostatnich kilka dni jestem cały czas podirytowana i do tego mogłabym tylko jeść, jeść i jeść. W każdym razie na szczęście nie potrwa to już długo :)

Bardzo bym chciała, żeby doba miała 30 godzin! Mam mnóstwo egzaminów, a gdy wracam z pracy mam mało czasu i bardzo mało siły na naukę, nie mówiąc już o ćwiczeniach! Ale jakoś się ogarnę :) Przecież muszę wszystko pozaliczać i w pełni cieszyć się wakacjami! A od przyszłego tygodnia znajdę czas i na bieganie :) Obiecuję!

Trzymajcie się kruszyny!


niedziela, 1 czerwca 2014

2. Moja historia.

Dzisiaj:
8:00 - banan - 95 kcal, cappuccino - 27 kcal
9:30 - sałatka gyros - 150 kcal
13:00 - sałatka gyros - 150 kcal, 3 małe ziemniaki - 150 kcal, kurczak - 200 kcal
16:00 - cappuccino - 27 kcal, kromka chleba - 64 kcal, 2 plastry wędliny - 20 kcal, plaster sera - 49 kcal, garść chipsów - 80 kcal, pasek czekolady - 97 kcal
Razem: 1059 kcal
Ćwiczenia: 5 x 6 min Ewy Chodakowskiej

To był dzień pełen pokus. Rocznica przyjęcia mojej siostry i dzień dziecka, a więc mnóstwo zakazanych owoców. Mnóstwo ciast, czekolad, czekoladek i jedzenia wszelkiego rodzaju. A więc sądzę, że dobrze mi poszło, chociaż łatwo można zauważyć, że pod koniec byłam już bardzo bliska napadu. Gdyby nie myśl o blogu to na pewno nie skończyłoby się na trochę ponad 1000 kcal, ale trochę ponad 5000 kcal :)

Nie żałuję tej czekolady, miałam na nią wielką, ogromną ochotę i jeśli dzisiaj nie zjadłabym jednego paska, jutro zjadłabym całą tabliczkę. Postanowiłam pozwalać sobie na małe przyjemności, ale zdecydowanie nie codziennie, tylko gdy naprawdę będę miała ochotę i w małych ilościach.

Jutro kolejny dzień wyzwanie, bo po pracy jadę do chłopaka na obiad i niestety będzie pizza. Ale postaram się jeść malutko. On wie, że odchudzam się, chociaż nie wie jak takie odchudzanie wyglądało wcześniej w moim życiu i nie zdaje sobie sprawy ze skali tego aspektu mojego życia. I tu przechodzimy do części posta, w której chciałabym opowiedzieć Wam moją historię. Chociaż zrozumiem, jeżeli kogoś to nie interesuje i zakończy czytanie w tym miejscu :)

Gdy byłam mała byłam przeciętnym, a nawet szczupłym dzieckiem. Tak było do czasu, gdy poszłam do zerówki i przeprowadziliśmy się z rodzicami do innej miejscowości. Nikogo tu nie znałam, nie miałam kolegów i koleżanek z podwórka, a więc całymi dniami siedziałam w domu i jadłam, co szybko odbiło się na mojej wadze. Pamiętam, że już w drugiej-trzeciej klasie podstawówki, czułam się inna, wstydziłam się zakładać krótkie spodenki i chciałam się odchudzać. I tak mniej więcej minęły mi te lata.

Koszmar zaczął się, gdy poszłam do gimnazjum. Chociaż moja klasa nie zmieniła się poza tym, że doszło do niej kilka nowych osób to jak dla mnie zmieniło się wszystko! To był czas pierwszych miłości, które nie mogły dojść do skutku, bo kto by chciał być z taką grubą dziewczyną i dziewczyn, które były piękne, szczupłe i generalnie rządziły. Czułam się odepchnięta, brzydka, niechciana i zajadałam smutek batonikami. Myślę, że to był najczarniejszy okres w moim życiu.

Zaczynając liceum ważyłam najwięcej w moim życiu, prawie 70 kg. Nowe miejsce, nowi ludzie, jakoś mnie to zmotywowało i zaczynając trzeci tydzień szkoły zaczęłam też dietę i ćwiczenia. W tamtym czasie urodził się też mój najmłodszy brat i czułam się niezauważana przez rodziców, a bardzo potrzebowałam ich wsparcia w tej zupełnie nowej dla mnie sytuacji. Jadłam bardzo bardzo malutko i szybko schudłam do jakichś 53 kg. Byłam bardzo szczęśliwa! Mogłam kupować ubrania, o których zawsze marzyłam, ludzie zaczęli mnie chwalić, otaczało mnie mnóstwo życzliwych osób. Żyłam jak w bajce. A jednocześnie byłam bardzo nieszczęśliwa. Czułam, że moim jedynym celem w życiu jest chudnięcie i że jestem całkiem sama. Pamiętam mnóstwo wieczorów, w których przeszywała mnie tylko ogromna samotność i walczyłam z sobą, aby nie wymiotować. Myślę, że byłam o krok od anoreksji i bulimii i nikomu ich nie życzę! To straszne, wyniszczające choroby, które niszczą wszystko wokół siebie.

Od tamtego czasu na zmianę trochę tyję i trochę chudnę, ale jeszcze chyba tylko raz doszłam do tamtej niskiej wagi. Czułam się wtedy wspaniale, tak lekko! Chociaż nawet wtedy nie byłam do końca zadowolona i chciałam schudnąć tu i ówdzie.

Teraz mam 20 lat, właściwie za niecałe 2 miesiące skończę 21, pracuję, studiuję zaocznie i bardzo marzę, żeby ważyć 52 kg i utrzymać ten wynik.

Mam nadzieję, że ktokolwiek wytrwał i przeszedł przez moje wypociny :) Mam też nadzieję, że weekend minął Wam wspaniale i naładowałyście baterie na kolejny tydzień walki o marzenia!
Trzymajcie się kruszynki!